Witam Wszystkich po długiej przerwie w relacjach.
Tak się złożyło że były tutaj święta i nie miałam dostępu do komputera, który zajmował Wojtek. Ale opłaciło się, bo można teraz zobaczyć wszystkie nasze zdjęcia z Australii na naszej stronie (już nieaktualne). Ale uprzedzam że jest ich tam bardzo dużo. Płytę, na którą Wojtek nagrał zdjecia ogląda się przez godzinę.
Ostatnio znowu zapomniałam napisać o jednym zdjęciu, a mianowicie o plecach Wojtka pełnych much. W Australii nie było komarów, ani żadnych innych stworzeń tak upierdliwych poza muchami. Latały wszędzie i bardzo dokuczały.
Kolejny dzień spędziliśmy na „wyspie Filipa”. Można ją porównać do naszych nadmorskich miejscowości w środku sezonu. Ludzi tam było bardzo dużo i nawet mieliśmy problem ze znalezieniem miejsca na nocleg, ale udało się. Wyspa jest przygotowana na masę turystów i ma dużo atrakcji dla dużych i małych. Jedną z nich było zwiedzanie malutkiej wysepki, na której w 1800 roku prowadzono pierwsze uprawy zboża.
Był tam skansen pokazujący jak żyli ludzie w tamtych czasach. Filip zrobil tam dużo zdjęć swoim aparatem. Na parkingu widzieliśmy przechodzącego wielkiego jaszczura. A chwilę potem pięknego dużego ptaka. Filip wyczytał w swoim przewodniku że to kookaboora. Ptak, który wydaje dźwięk przypominający śmiech. Słyszeliśmy wcześniej tego ptaka na górze Kościuszki, ale nie wiedzieliśmy że to on tak się śmieje. A dźwięk jest niesamowity.
Po zwiedzaniu skansenu udaliśmy się do rezerwatu koali. Byliśmy też w parku ze zwierzętami australijskimi. I tam podobało się nam najbardziej. Można było karmić zwierzęta specjalną karmą. Dzieciaki miały największą frajdę karmiąc kangury. Na jednym zdjęciu siedzimy na przeciwko kangura i czekamy kiedy mały kangurek wyjdzie z torby.
Taki czarny misiu to wombat. Nie mieliśmy okazji zobaczyć go żywego na wolności, ale przy drodze widzieliśmy kilka martwych wombatów. Pyszczki mają podobne do koali i są z ich rodziny, tyle że chodzą po ziemi i są bardziej ruchliwe od koali.
Strusi trochę się obawialiśmy, bo jakieś takie duże nam się wydały jak staliśmy tak blisko. Kamil uciekał, u taty na barana czuł się bezpiecznie.
Na koniec dnia byliśmy oglądać paradę pingwinów. Jest to świetne widowisko. Pingwiny po zachodzie słońca wychodzą z wody po całodziennych połowach i idą na wydmy do swoich gniazd. Zrobiono z tego atrakcję turystyczną i przygotowano dwie trybuny dla publiczności na plaży z których można obserwować pingwiny. Przechodziły prawie że na wyciągnięcie ręki.
One bardzo się boją przejść przez plażę na odkrytym terenie, więc zbierają się w wodzie w większe grupy i razem przechodzą na wydmy. Zdarza się że czegoś się przestraszą i wracają np z połowy plaży do wody. Nam tak zrobiły kilka razy i musieliśmy długo czekać aż wyjdą z wody. Kamil tak był zafascynowany i zmęczony dniem pełnym atrakcyjnych zwierzątek że zasnął po pierwszej grupie pingwinów. Potem oglądaliśmy je jeszcze na wydmach. Wspaniałe widowisko. Szkoda że nie pozwolili robić zdjęć, ze względu na błyski lamp. Zakazali też kręcić, ale jakoś spod kurtki nagrałam tą paradę.
I tak zakończył się kolejny dzień.
A tymczasem do następnych relacji.
Wszystkie wpisy znajdujące się w serii Australia 2003/2004:
- Z Sydney na Górę Kościuszki
- Kosciuszko National Park
- Ninety Miles Beach
- Wyspa Filipa
- Melbourne
- Skansen Sovereign Hill
- Jenolan Caves
- Góry Błękitne
- Sydney
Film z naszego wyjazdu znajduje się na Youtube pod adresem: Święta w Australii 2003/2004.
Zapisz się do naszego newslettera by dostawać powiadomienia o nowych wpisach oraz nasze okresowe podsumowanie. Nie wysyłamy spamu, dostaniesz nie więcej niż kilka maili w tygodniu. Jeśli chcesz dostawać tylko podsumowanie, to wybierz taką opcję w formularzu.
Gdybyś chciał się podzielić tym artykułem ze swoimi znajomymi, użyj ikonek poniżej, by dodać go do różnych mediów. W ten sposób będziemy w stanie dotrzeć do większego grona czytelników.
Zapraszamy też do komentowania pod artykułem. Będzie nam bardzo miło wiedzieć, że ktoś czyta nasze wpisy i interesuje się tym, co robimy i o czym piszemy. Dziękujemy.