- Botswana
- Północna Namibia
- Damaraland
- Wybrzeże Szkieletowe i Pustynia Namib
- Południe Namibii
- Seria „Afryka od kuchni” – Wstęp
Nie był to nasz pierwszy wyjazd do Afryki, ale pierwszy Afrykański, na którym zdecydowaliśmy dawać sobie ze wszystkim radę sami i zwiedzać wypożyczonym samochodem na własną rękę. Były wcześniej wyjazdy na Madagaskar i Maroko, gdzie szlajaliśmy się po bezdrożach, ale mieliśmy w obu przypadkach przewodnika, i nie tylko. Zwiedzaliśmy te miejsca od kuchni serwowanej przez lokalnych kucharzy. Ale o tym innym razem.
Tym wpisem chciałbym zapoczątkować nasze kulinarne podróże, albo inaczej… odsłonić “kulinarność” naszych podróży. Bo gotowanie i smakowanie zawsze nam towarzyszy. Albo gotujemy sami, albo wyszukujemy lokalnych przysmaków, najlepiej serwowanych przez lokalne kuchnie.
Afryka od naszej kuchni
W przypadku projektu Namibia i Botswana, poszliśmy na całość. Zarezerwowaliśmy bilety i samochód. Reszta była w naszych rękach. I była to bardzo dobra decyzja. Byliśmy zdani na siebie i dzięki temu mogliśmy tą przygodę przeżyć bardziej.
Samochód terenowy wynajęliśmy w Maui Britz. Był to lokalny cztero-osobowy Nissan pickup z napędem na cztery koła i aluminiowym canopy, które stało się na miesiąc naszym obozowym zapleczem. Mogę spokojnie polecić Maui Britz w Windhuk (Namibia) oraz Maui (Botswana), bo mieliśmy bezpośredni kontakt z obyma biurami.
Wyposażenie
Nasz Nissan-„Jeep” wyposażony był w dwa dwuosobowe namioty dachowe. Jeden na dachu kabiny a drugi na canopy. Namiot tak nam się spodobał, że po powrocie wyposażyliśmy naszego Jeepa w podobny (a raczej kupiliśmy podobny namiot i dokupiliśmy do niego Jeepa). O czym jednak trzeba pamiętać, to sprawdzenie wszystkich mocowań namiotu.
W naszym przypadku jedna z mocujących śrub była poluzowana, co powodowało różne dziwne dźwięki i trzaski w czasie jazdy. Niezbyt przyjemna sprawa. W samochodzie nie mieliśmy wystarczających narzędzi więc wylądowaliśmy na warsztacie.

Pod canopy mieliśmy dwie szuflady, głębokie i długie. Mieściło się w nich dość dużo. Po ich bokach były dwie duże przegrody, takie wypełnienie miejsca, ale mogliśmy tam włożyć sprężarkę, siekierę, a także napoje.
Canopy miało też zamontowane drzwi z obu boków, więc dostęp do dość głębokiej przestrzeni nie nastarczał problemów.
Z tyłu nad szufladami zainstalowany był zbiornik na wodę, tak chyba ze 60 litrów, ale niestety przeciekał, więc z niego nie korzystaliśmy. W sumie i tak nie było potrzeby, bo kupowaliśmy wodę w 5l baniakach, które były bardzo wygodne w obsłudze.
Kuchnia
Poza zbiornikiem na wodę mieliśmy lodówkę 40 litrów. Była naprawdę duża. Mieściliśmy bez problemu jedzenie na 3-4 dni, bo w takich interwałach odwiedzaliśmy cywilizacje. Była to lodówka sprężarkowa, która dawała sobie radę bardzo dobrze, nawet przy 60-cio stopniowych upałach na południu Namibii. Była ona dla nas bardzo ważna, ponieważ chcieliśmy gotować “po domowemu”, czyli nie mielonka z puszki, a normalne pełnowartościowe obiady.
Poza lodówką na wyposażeniu mieliśmy stół, składane krzesła, kuchenkę gazową, naczynia, w tym kieliszki z „nierdzewki”, i wszystkie potrzebne przyrządy kuchenne. Dawało to nam bardzo duży potencjał.

Kociołek
Poza standardowym wyposażeniem nabyliśmy dwa warte polecenia sprzęty. Po pierwsze kociołek żeliwny zakupiony w Botswanie, w którym bardzo szybko bez użycia gazu gotowaliśmy strawę, na którą przeważnie składały się ziemniaki z warzywami w różnych sosach.

Kociołek tak nam się spodobał, i tak z nim się zaprzyjaźniliśmy, że zabraliśmy go do domu i od teraz jeździ z nami. Tak, wiem, można taki kupić w Polsce… ale „taki sam” to nie „ten sam”.
Krata na grila
Uzupełniliśmy obiady przeważnie mięsem grillowanym na ogniu na metalowej kratownicy. Spotkać ją można w Polsce, spotkaliśmy też w Botswanie, ale gdy dojrzeliśmy do jej zakupu, nie lada się nachodziliśmy by znaleźć coś co by nas zadowoliło. Tak jak by usunięto je ze sprzedaży z dnia na dzień.

Gdy udało nam się już znaleźć „sklep z kratkami”, to wybraliśmy taką otwieraną. Był to bardzo dobry wybór, bo nie tylko można tam było włożyć kiełbasę z guźca czy stek z antylopy i obracać bez problemu, ale ułatwiło to nam też pieczenie kurczaków.
Na tych dwóch podstawowych przyrządach kuchennych gotowaliśmy i smażyliśmy dzień w dzień przez większość naszej wyprawy. W następnych wpisach w tej serii przedstawię kilka przepisów, które udało nam się wypracować. Taka kuchnia polsko-afrykańska.
Po nauki do Buszmenów
Ale zanim zaczęliśmy gotowanie z lokalnych produktów, poszliśmy po nauki do Buszmenów. Zaraz, drugiego dnia naszej wyprawy, wybraliśmy się z ludźmi San na tak zwany bushwalk, gdzie Ci bardzo mili ludzie pokazali nam jak polują, rozpalają ogień i co jedzą. Ale to w następnym wpisie… już w krótce.
Jeśli interesują cię ciekawe podróże, zwiedzanie świata poza ścieżkami, odwiedzanie ciekawych miejsc z dala od cywilizacji a przy tym zachowanie wysokiej higieny jedzenia, zasubskrybuj nasz newsletter.
Inne wpisy z naszej wyprawy do Namibii i Botswany znajdują się w serii „Afryka 2017„.